You ever love somebody so much you can barely breathe
When you where with them
You meet and neither one of you even know what hit 'em
Got that warm fuzzy feeling
Mary wraz z Ianem po doprowadzeniu do końca wszystkich formalności w Polsce wrócili do Niemiec. Podczas pierwszego ranka po powrocie para siedziała razem przy stole na tarasie pałaszując śniadanie. Korzystali z pięknej pogody, dzięki której mogli zjeść posiłek na zewnątrz. Ian co chwilę zerkał na telefon, jak co rano oczekiwał wieści z pracy. Natomiast Mary przyglądała się przechodniom przemierzającym Berlińskie ulice. Popijała włoską kawę zabielaną mlekiem, zastanawiając się dlaczego takim sekretem było imię i nazwisko dawcy. Co takiego miała przed nią do ukrycia jej własna matka? Skoro ten mężczyzna i tak już nie żył, jaka była różnica czy Wróblewska pozna jego nazwisko? Coś w sercu Marysi mówiło jej, że musi się dowiedzieć kim był ów dobroczyńca. Całe życie czuła pustkę w środku. Kiedy jeszcze była młodsza myślała, że to kwestia tego, że nie mieszka z ojcem, jednak po pewnym czasie doszła do wniosku, że wcale jej go nie brakuje. Brakowało jej wiedzy na temat przeszczepu. Często przyłapywała się na tym, że w trakcie leżenia w łóżku późnym wieczorem wymyślała kolejne scenariusze odnajdywania dawcy.
- Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby wiedzieć o czym teraz myślisz.- Rzucił nagle Ian od pewnego czasu bacznie obserwujący swoją ukochaną.
- Wystarczy poprosić.- Uśmiechnęła się do niego zalotnie odkładając pustą już filiżankę na stolik.
- W takim razie bardzo cię o to proszę kochanie.- Odparł szatyn patrząc głęboko w niebiesko-szare oczy blondynki.
- Nie ciężko się domyślić, że myślę o dawcy.- Westchnęła zwieńczając tym swą wypowiedź.
- Aż tak ci na tym zależy? - Zdziwiony nie potrafił zrozumieć dlaczego, aż tak bardzo ta wiedza liczyła się dla Marysi.
- Bardziej niż potrafisz sobie wyobrazić.- Oświadczyła oschle sięgając po kolejnego croissanta z truskawkową konfitura.
- Obiecuję ci, że przetrząsnę niebo i ziemię, aby go znaleźć.- Powiedział oczekując reakcji. Dziewczyna z miejsca zmieniła nastawienie szeroko uśmiechając się do wybranka swego serca.
- Jesteś najlepszy! Kocham cię!
- Tylko na to czekałaś! - Oskarżył ją Ian cicho się śmiejąc.
- Może. - Odparła wymijająco z tajemniczym uśmiechem. Ian szybko wstał i rzucił się na Mary. Ta cicho pisnęła i zaczęła uciekać ze śmiechem.
- Chodź tu! Dobrze wiesz, że mi nie uciekniesz.
- A co mi zrobisz jak mnie złapiesz? - Oparła się na chwilę o szafę z chytrym uśmieszkiem. Dała mu czas.
- Zaraz zobaczysz.- Doskoczył do niej i podniósł do góry, oplotła jego biodra nogami i spojrzała głęboko w oczy.
- Czekam aż mi pokażesz.- Oznajmiła pewna siebie. To Sheller kochał w niej najbardziej. Potrafiła go rozbawić w każdej chwili. Posadził Mary na pobliskiej szafce i namiętnie ją pocałował, oddała pocałunek, tyle wystarczyło, aby ich języki zaczęły namiętny taniec. Ian na chwilę przerwał, spojrzał na jej piękną twarz i zatrzymał się na dłużej na jej cudownych oczach, zaglądając w nie, czuł jakby zaglądał w jej duszę. Mówiły jedno, mówiły to co chciał zobaczyć. Pragnęła go. Większej zachęty nie potrzebował. Powoli zdjął jej koszulkę z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Mary przyciągnęła go do siebie i ponownie pocałowała. Jednak niedane było im dokończyć to co zaczęli. Przerwał im dźwięk telefonu mężczyzny. Cicho przeklął pod nosem i ruszył w jego kierunku. Zanim odebrał szybko spojrzał kto dzwoni.
- Już jadę.- Powiedział jedynie i schował telefon do kieszeni.- Muszę iść. Dokończymy wieczorem.- Pocałował ją w czoło i wyszedł z mieszkania porywając po drodze marynarkę od dobrze skrojonego garnituru, który dziś przyodział. Zawsze gdy Ian wychodził do pracy dziewczyna miała chwilę dla siebie, aby posprzątać po śniadaniu czy do końca się wyszykować na uczelnię. Jednak dzisiejszy dzień miała spędzić w domu. Ze względu na wyjazd do Polski oraz kiepskie samopoczucie w ostatnich dniach na uczelni zawitało zwolnienie lekarskie wypisane przez kolegę Shellera. Uczciwe to może i nie było, jednak Ian za wszelką cenę chciał aby jego dziewczyna wróciła na uczelnię wypoczęta, zdrowa oraz pełna sił do działania. Dlatego też Marysia kolejny dzień spędzała w domu, niestety samotnie. Po posprzątaniu po śniadaniu, zaparzyła sobie białej herbaty i rozsiadła się na tarasie wraz z milionem myśli. Popijając pyszny płyn doszła do wniosku, że jeśli jej partner obiecał jej, że załatwi sprawę, to tę sprawę załatwi. Był słownym człowiekiem i rzadko kiedy nie udawało mu się osiągnąć tego, co chciał osiągnąć. Mimo młodego wieku był wpływowym człowiekiem, Mary do końca nie wiedziała gdzie i jako kto pracuje, zdawała sobie sprawę jedynie z tego, że miało to coś wspólnego z ekonomią. Nieraz w trakcie sprzątania znajdywała jakieś zestawienia finansowe pełne rubryczek z niekiedy niewyobrażalnymi sumami pieniędzmi. Nigdy o nic go nie podejrzewała, ponieważ nie miała podstaw. Pracował zapewne w dobrze prosperującej firmie, stąd sumy pieniędzy o których Polka nigdy nawet nie śniła.
~*~
Obserwował trenujących piłkarzy z trenerskiej ławki i cicho westchnął. Ponownie spadek formy. Chłopcy trenowali coraz słabiej, może była to kwestia ilości imprez w których uczestniczyli jego podopieczni, a być może zanik wiary w zwycięstwo. W sporcie brak pewności siebie bywa zgubny. Idąc na mecz, trzeba być pewnym swoich możliwości, trzeba być pewnym swojego sukcesu. A żółto-czarnym piłkarzom tylko tego brakowało. Każdy z nich miał unikalne zdolności, w połączeniu tworzyli silną drużynę, która jest w stanie pokonać każdego. W najbliższych dniach czekał ich mecz z Frankfurcką drużyną. Miał być co prawda towarzyski, nie zmieniało to faktu, że piłkarze powinni pojawić się na nim w pełni swoich sił.
- Panowie, zwiększamy obroty! Szybciej! Nie ma obijania się! - Klopp już układał w głowie plan tego meczu, pół nocy studiował taktykę tamtejszego trenera. Musiał wymyślić taką taktykę, aby był w stanie wygrać z konkurentem. Niewystarczająca ilość snu powodowała kiepski humor Jurgena, dlatego dzisiejszy trening był ciężki. Piłkarze ledwo biegali ciesząc się, że za chwilę już koniec. Marco biegał razem z innymi zmęczony jak nigdy. Wyciskał z siebie siódme poty, miał cięższą pracę niż inni, gdyż dodatkowo musiał grać wypoczętego i pełnego życia. W tym momencie szczerze żałował całonocnego szaleństwa. Dziewczyna, którą poznał w nocy zdecydowanie nie była warta, tego, żeby piłkarz teraz się tak wysilał.
- No dobrze panowie. Na dziś możemy skończyć. Jutro przychodzicie wcześniej i trenujemy jeszcze ciężej! Nie możecie przegrać tego meczu! A teraz do szatni.- Sam trener udał się prosto do swojego samochodu nie mając siły dłużej być na nogach, planował zaraz po powrocie położyć się do łóżka. Piłkarze jak im rozkazano udali się pod prysznice. W trakcie rutynowych czynności po treningu dogadywali sobie, śmiali się i rozmawiali na zróżnicowane tematy. Jedynie Marco milczał, co zaczęło martwić Aubę.
- Coś się stało Reus? Jakiś milczący dziś jesteś.
- Styrany Auba, nic więcej.- Odparł spoglądając na przyjaciela znad ramienia. Od kiedy Goetze odszedł z Dortmundu do ich największego przeciwnika, Marco z Aubą bardzo się do siebie zbliżyli.
- Spałeś coś tej nocy?
- Jeśli mam być w stu procentach szczery to ani minuty.
- Przed meczem się chociaż wyśpij, Kloppo cię zabije.
- Nie martw się Auba. Dam radę.- Skwitował rozmowę farbowany blondyn i włożył na siebie koszulkę. Był już gotowy, dlatego pożegnał się z kolegami i opuścił szatnię. Musiał odbić sobie dzisiejszy trening. Już nawet wiedział jak.
~*~
- Mary! Wróciłem! - Krzyknął Ian wchodząc, a Marysia uśmiechnęła się do siebie.
- Jestem na tarasie! - Odkrzyknęła i czekała aż jej ukochany do niej dojdzie. Usiadł obok niej i rozluźnił krawat. Dziewczyna podniosła wzrok znad książki i spojrzała jak mężczyzna opiera łokcie na kolanach i pociera swe skronie.
- Coś się stało? - Spytała zmartwiona.
- Nie!- Odparł szybko.- Chodzi o to, że mam coś do załatwienia w Dortmundzie. Dodatkowo dostałem zaproszenia na mecz tam. Nie chcę jechać sam, skusisz się? - Zapytał z nadzieją w głosie, przyglądając się reakcji dziewczyny. Zamknęła książkę i odłożyła na stolik. Zrzuciła z koca, którym była okryta niewidzialne okruszki i odważyła się spojrzeć na swoją drugą połówkę.
- Ian, dobrze wiesz, że nie znam się na tym, jedynie cię ośmieszę.
- Oj daj spokój Mary. To tylko mecz. Nie daj się prosić.- Pogładził jej policzek, a ona westchnęła.
- No dobrze. Ale żeby potem nie było pretensji. Chodź, zrobiłam świetnego kurczaka w ziołach.- Dodała i wstała, porywając chłopaka do kuchni gdzie w piekarniku dochodziło przygotowane wcześniej przez nią danie. Po kolacji udali się do salonu, gdzie obejrzeli wspólnie wybrany film. Mary leżała wtulona w Iana, mogli tak trwać godzinami. Jednak Shellerowi wciąż było mało. Musnął ustami szyję blondynki.
- Przestań!- Mruknęła wściekła, że śmiał przerwać jej oglądanie filmu.
- No weź, przecież możemy obejrzeć to jutro. A dziś przynajmniej dokończymy to co zaczęliśmy.- Wyszeptawszy jej to do ucha, przygryzł jego płatek.
- Kusisz Sheller, kusisz!- Odparła zmieniając pozycję. Uśmiechnęła się kokieteryjnie.- Ale nie wiem czy mam ochotę.- Dodała sztucznym głosem, wzdychając.
- Mówisz, że nie masz? - Wątpił w jej słowa, przejrzał ją i jej gierki. Sam postanowił się zabawić.- Skoro nie masz to chyba nie będzie ci przeszkadzać jeśli pójdę pod prysznic sam? - Zapytał rozpinając koszulę i ukazując jej wyrzeźbione ciało.- Potem może pójdę z chłopakami do baru, może tam jakaś będzie miała ochotę.- Dodał obserwując zmieniający się wyraz twarzy blondynki.
- Duży i głupi!- Skwitowała, podchodząc do niego i zrzucając koszulę.- A teraz idziemy do łazienki, razem! - Zaśmiała się całując go namiętnie.
Spędzili razem przyjemną noc. Jednak Ian nie spał. Gładził dłonią delikatne ramie swojej ukochanej zastanawiając się jak rozegra sprawę którą pozostawiono mu do załatwienia w Dortmundzie. Setki scenariuszy przewijało mu się w głowie jednak żaden nie był wystarczająco dobry. Sheller musiał być najlepszy. Musiał rozegrać to tak, aby wszyscy byli zadowoleni, ale zyskał tylko on i jego kompani. Jednak jak tego dokona? Wczesnym rankiem wstał w łóżka zostawiając w nim jeszcze śpiącą Marysię. Uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z szczęścia jakie ma. W końcu jej serce należało do niego, mało kto mógł poszczycić się posiadaniem serca tak cudownej kobiety. Po kontemplacji swej dziewczyny udał się do kuchni, aby zrobić obojgu śniadanie i świeżą kawę. Wiedział, że przyrządzenie naleśników będzie cichym podziękowaniem za wczorajszą noc. Z uśmiechem na twarzy wziął się za smażenie, tymczasem w sypialni Mary śniła o dziwnym mężczyźnie, który na nią krzyczał, krzyczał na nią, ponieważ go znalazła. Nie zdawała sobie sprawy, że jeśli zapamięta ten sen będzie wiedziała komu zawdzięcza życie. Szybko rozbudził ją zapach świeżo mielonej kawy, po tym znaku była świadoma, że Ian urzęduje w kuchni. Nie w pełni jeszcze rozbudzona usiłowała sobie przypomnieć swój sen, wiedziała, że był ważny, jednak nawet jeśli poddawano bo ją torturą nie byłaby w stanie powiedzieć jak wyglądał jej sen. Zaspana udała się do kuchni, gdzie usiadła na blacie. Podziwiała zgrabne ruchy Niemca, który z wprawą przewracał naleśniki na patelni. Taki widok chciała mieć codziennie rano. Marząc wyjrzała przez okno i zamarła.
- Co za pogoda! Jak my dojedziemy do tego walonego Dortmundu? - Jęknęła, sprawiając, że mężczyzna zaczął się śmiać.
- Kochanie, mamy ponad dobę. Myślę, że damy radę.- Odparł przerzucając naleśnika na talerz.
- A długo nam zajmie podróż?
- Około pięciu godzin.- Odparł podnosząc wzrok na Mary.
- I ja mam pięć godzin siedzieć w samochodzie?
- Wliczyłem w to postoje.- Uśmiechnął się, a Wróblewska spiorunowała go wzrokiem.
- Czemu ja się na to zgodziłam?! - Westchnęła i zeskoczyła z blatu.
- Bo mnie kochasz.- Odpowiedział jej i pocałował.- Na miejscu ci się spodoba.- Puścił jej oczko i wrócił do smażenia. Marysia tylko pokręciła głową i poszła do łazienki się wyszykować, w końcu przed nimi wiele godzin drogi.
Równe dwie godziny później siedzieli już na przednich siedzeniach czarnego bmw mężczyzny. Mary ubrana jak na zimowy spacer, Ian jedynie w bluzie. Humor dopisywał obojgu, w trakcie drogi dużo się śmiali, droczyli jak to na nich przystało oraz oczywiście robili postoje na rozprostowanie kości oraz chwilę czułości. Do Dortmundu dojechali po niecałych pięciu godzinach, do hotelu również dotarli bez większych trudności. Niemiec zdawał się doskonale znać tutejsze ulice. Gdy wszystkie formalności były już załatwione na dworze panował wszechobecny mrok a zegar wskazywał już w pół do dziesiątej. Marysia uznała to za najwyższą porę aby wziąć prysznic i położyć się do łóżka, lecz Ian miał inne plany. W trakcie gdy jego ukochana brała prysznic obmyślił precyzyjny plan działania. Panna Wróblewska spędziła w łazience niecałą godzinkę i ułożyła się do spania. Mruknęła jedynie ciche dobranoc i odpłynęła w objęcia Morfeusza, dokładnie tak jak podejrzewał. Zadowolony z własnych domysłów chwycił czarną skórę która leżała na górze ubrań, które ze sobą przywiózł oraz wyszedł z hotelu. Recepcjonistka zmierzyła go dziwnym spojrzeniem, zastanawiała się dokąd mężczyzna mógł się udać o tej porze. Lecz on pewnie szedł przed siebie, nie wziął samochodu, nie chciał by ktokolwiek zauważył jego brak. Po chwili wyjął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego z nich. Mary by go zabiła, lecz teraz był sam pośród mroku Dortmundzkich uliczek, przynajmniej tak myślał.
~*~
- Mary! To naprawdę nie ma znaczenia! - Rzucił zanosząc się śmiechem. Od paru minut leżał na łóżku w pełni ubrany i tylko czekał aż jego ukochana dobierze odpowiednie buty.
- Nie śmiej się ze mnie! - Oburzona wyszła z łazienki ściskając w dłoniach parę pojedynczych egzemplarzy zupełnie różnych butów. - Które mam założyć?- Ponowiła pytanie ostrzejszym tonem.
- To bez znaczenia, załóż które wolisz.- Wzruszył ramionami i uśmiechnął się.- Tylko pospiesz się, na Idunę jest kawałek, a nie chcemy się spóźnić.
- Jesteś głupi! - Zirytowana rzuciła w niego jedną z pary swoich ukochanych czarnych szpilek.
- Oj Mary, idziemy na mecz. Załóż wygodniejsze.- Ponownie wzruszył ramionami i spojrzał wymownie na parę czarnych conversów leżących przy łóżku.
- Może i masz rację.- Złagodniała. Uśmiechnęła się i pocałowała swego wybranka. - I może nie jesteś taki głupi.- Puściła mu oczko i wzięła się za wiązanie butów. Chwilę potem obydwoje trzymając się za rękę opuścili Dortmundzki hotel i powoli udali się na Signal Idunę Park, dumę tutejszych mieszkańców. Mary rozglądała się dookoła i podziwiała tutejsze uliczki, kamienice oraz wszelakie kawiarenki. Po meczu miała zamiar zaciągnąć Iana do którejś z nich na porządną włoską kawę którą uwielbiała. Godzina nie grała roli, czas na kawę zawsze się znajdzie! Droga zajęła im niecałe trzydzieści minut, przeszkodą było wejście na stadion! Tłumy kibiców pchały się do wejścia potrącając się nawzajem. Marysia od dziecka nienawidziła tłumów.
- Trzymaj się mnie Mary.- Rzucił Ian, mocniej ściskając jej dłoń. Skinęła głową na znak że rozumie i udała się z ukochanym do mężczyzny, który był odpowiedzialny za wpuszczanie kibiców z biletami. Gdy zobaczył Shellera skinął tylko głową i wpuścił ich bez słowa i sprawdzania biletu. Wróblewska zdziwiona zerknęła na mężczyznę.
- Byłem tu parę razy na meczu, zapamiętał mnie widocznie.- Wzruszył ramionami i poprowadził kobietę ku wyjściu na murawę. Siedzieli na jednych z najlepszych miejsc, kontrahenci się postarali! Większość sektorów była już zapełniona. Mecz musiał się zaczynać już niedługo. Potwierdził to jeden ze speakerów, oznajmiający widowni, że do rozpoczęcia meczu Borussia Dortmund - Eintracht Frankfurt rozpocznie się za równe dziesięć minut.
- Kochanie, w jakim sektorze my właściwie siedzimy? - Spytała niepewna. Żółto-czarne koszulki wokół niej niewiele jej mówiły.
- Dortmundu skarbie. - Zaśmiał się Ian z nieporadności swej ukochanej.
- Okej! - Na murawie zaczęli pojawiać się mężczyźni, widziała twarze praktycznie wszystkich z nich. Niektórych kojarzyła z książki którą niedawno czytał Sheller. Piłkarze ustawili się w jednym rzędzie, przywitali się oraz nastąpiło losowanie drużyny zaczynającej. Padło na Frankfurt. Piłkarze zgrabnie podawali sobie piłki, starając się wbić ją do siatki. Ian wciągnął się w mecz i krzyczał z resztą kibiców, a Mary starała się zrozumieć zasady gry. Po pierwszej połowie powtarzała w głowie nazwiska piłkarzy Dortmundu. Jej partner zawzięcie dyskutował z mężczyzną siedzącym obok, więc nie chciała mu przeszkadzać. Piłkarze weszli na drugą połowę i zaczęła się poważna gra. Niewiele czystych zagrywek, za to niesamowicie dużo fauli. Po szczególnie brutalnym faulu na Jakubie Błaszczykowskim ukochany Marysi złapał jej dłoń.
- Ten to zawsze ma pecha.- Rzucił, a ona odnotowała w pamięci, że Kuba ma pecha do fauli. Mecz do końca toczył się równie brutalnie. Wielu piłkarzy rzucało sobie nieprzyjemne spojrzenia. Jednak podczas końcówki sektor Dortmundu miał powód do radości, gdyż ich drużynie udało się umieścić piłkę w siatce. Sprawcą heroicznego czynu był Marco Reus. Mary zauważyła, że jest przystojny. Tym spostrzeżeniem jednak nie podzieliła się z Ianem. Do końca meczu drużynie z Frankfurtu nie udało się wyrównać. Borussia mogła świętować zwycięstwo. Gdy piłkarze udali się do szatni, kibice zaczęli opuszczać swoje miejsca. Mary szła trzymając rękę swojej drugiej połówki. Bała się, że się zgubi. Niestety. Jeden z kibiców za nimi potknął się sprawiając, że para się rozdzieliła. Między nimi zagościła niezliczona ilość ludzi. Dziewczyna czuła się zagubiona. Rozejrzała się dookoła i skręciła w prawo udając się w jeden z wolnych korytarzy. Nie miała pojęcia dokąd idzie. Liczyła, że po drodze spotka kogoś kto będzie w stanie jej powiedzieć gdzie jest i jak stąd wyjść. Po chwili zauważyła wysokiego mężczyznę.
- Przepraszam! Możesz mi pomóc? - Spytała cicho, a ów facet odwrócił się twarzą do niej.- Chwila, ja cię kojarzę! Ty jesteś Marco. - Rzuciła przyglądając się z bliska twarzy blondyna.
- Nie daję autografów w tej chwili, ani nie robię zdjęć.
- Nie chcę ani tego ani tego.- Prychnęła z pogardą.- Chce jedynie wiedzieć jak stąd wyjść.- Zdziwiony zmierzył ją wzrokiem. Była niska, ale zgrabna. Miała piękne długie blond włosy i przenikliwe niebiesko-szare oczy. I nie chciała go, wyczuł nową zdobycz. Musiała być jego. Z uśmiechem spojrzał jej w oczy, jednak bił z nich chłód. Wreszcie jakieś wyzwanie i dobra zabawa!
Zawaliłam po całości, wiem! ;( Przepraszam :( Naprawdę nie mam czasu na nic, myślałam że teraz dostanę trochę oddechu ale z każdą chwilą jest coraz gorzej. Wzięłam się porządnie za nadrabianie rozdziałów u Was i mam nadzieję, że jakoś dam radę się wyrobić do końca tygodnia. :) Rozdział jest słaby, ale jest! ;) Troszkę dłuższy, Mary i Marco już się spotkali, trochę inaczej to planowałam ale nie ma co przedłużać! :) Zostawiam go do Waszej oceny :) Miłego tygodnia kochane! :*
Kochana, rozdział wcale nie jest słaby Jest wspaniały! Teraz już jestem na 100% pewna, że Klopp był dawcą. Szkoda tylko, że go nie zobaczyła na tym meczu, bo to pewnie on się jej śnił. Myślę, że jak Marco będzie starał się poznać Mary to zakocha się w niej i zmieni swoje nastawienie do kobiet. Ciekawe tylko co z Ianem? On chyba coś kombinuje, według mnie jest nieszczery.
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów. Mam tyle pytań, na które odpowiedź chciałabym znać już teraz...
Życzę dużo weny i wielu wspaniałych tak jak dotąd rozdziałów :)
Mańka
Dziękuję bardzo :)
UsuńOj, wyszedł Ci, wyszedł. ;) Czekam na next i zapraszam do mnie. ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ;)
UsuńNuż nie marudz dziewczyno. Ten rozdział jest świetny, a Ty takie głupoty gadasz. Przeczuwałam od momentu, kiedy weszli ma stadion, że ,,niestety" się rozdzielą. Nie wiem dlaczego, ale nie lubię Iana. Mam do niego jakiś dziwny dystans... Wydaje mi się, że Marysia będzię mogła kiedyś przez niego płakać... No i mamy Marco! Ciekawe, jak dalej to wszystko się potoczy. Dużooo weny życzę! Pozdrawiam xoxo
OdpowiedzUsuńBędę marudzić! XD Jest Marco jest zabawa! Dziękuję kochana! :*
UsuńCo ty gadasz? Jest długi i świetny ten rozdział!
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od tego, że nie ufam Ianowi. Coś kombinuje, choć widać, że kocha Mary. Powinnam być zadowolona, bo tworzą razem zgraną parę, ale mam złe przeczucia. Mam nadzieję jednak, że to tylko moje widzimisie.
Tajemnica z dawcą jest równie ciekawa co postać chłopaka. Podejrzewam, że dawcą jest szanowny pan Klopp, tyle że on jeszcze żyje, więc nie wiem. Chyba nie chcesz go uśmiercać? Na pewno chcesz ujawnić w następnych rozdziałach tą tajemnicę :")
Pojawił się w końcu Reus i od razu w roli bad boya, czyli tak jak można się tego spodziewać. Dla mnie jest idealny do tej roli i perfekcyjnje go wykreowałaś. Na dystans dla fanów, a czai się niczym drapieżnik szukający swojej ofiary, która stała się Mary. Wyczuwam tu intrygę, ale zobaczymy co przyniosą nowe rozdziały.
Dużo weny i czasu, kochana ;**
Dziękuję bardzo ♥ Czas się przyda! :)
UsuńMi tam się bardzo podoba ;) czekam z niecierpliwością =D
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
Usuńświetny rozdział, długi i to ja lubię! Ah ten Ian, niezłe z niego ziółko coś czuje, te jego tajemnice wróżą kłopotami! Kocha Mery, ale moim zdaniem nie zasługuje na nią :)
OdpowiedzUsuńMarco widzę wkracza do akcji, ma perfidny charakter, pewny siebie alfons ale nie mam pojęcia dlaczego lubię go. Zaczyna pojawiać się relacja Mery-Marco :D
Życzę weny i czekam na następny! :)
Zobaczymy! Haha dziękuję :)
UsuńDopiero co znalazłam tego bloga i muszę przyznać, że jest bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńMartwi mnie trochę zachowanie Marco, to że chce tylko bawić się kobietami. Zresztą Ian chyba też coś kręci...Jestem ciekawa co wydarzy się dalej. Będę tu wpadać. Życzę weny i czasu ;))
Miło mi to słyszeć, dziękuję xx
UsuńKiedy następny?
OdpowiedzUsuńJeśli mam być szczera nie wiem, mam zanik weny, postaram się dodać coś w nadchodzącym tygodniu xox
Usuń